Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dziennik. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dziennik. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 6 sierpnia 2020

Kalendarz i klepsydra

Tadeusz Konwicki

Stała książka na półce jak wyrzut sumienia dobre trzydzieści lat, przeżyła parę przeprowadzek, zniszczyła się nieco, pożółkła, rozkleiła, aż w końcu nadejszła wiekopomna chwila - przeczytałem! Nie tylko mnie trudno jest Kalendarz i klepsydrę zakwalifikować do jakiegoś gatunku : dziennik? autobiografia? eseje? - wszak i recenzje tam znajdziemy, i szkice z teorii literatury, i analizy społeczno-polityczne  - może tak: dziennik z elementami autobiografii oraz zbiór luźnych myśli. Książka swego czasu bardzo popularna, traktuje o epoce, która odeszła -mamy więc piękne, nostalgiczne wspomnienia lwowskie, bardzo ciekawe są też fragmenty swoistej "spowiedzi" autora jeżeli chodzi o zaangażowanie w okresie stalinowskim. Przechodzimy też z autorem przez historię polskiej kultury i literatury okresu głębokiego socjalizmu widząc ją niejako od kulis ... na kartach pojawia się i Marek Hłasko,  i Stanisław Dygat, Himilsbach, Bratny. To, co jednak najbardziej smakowite - moim zdaniem - to właśnie luźne myśli i  rozważania - rozproszone, wrzucone "bez żadnego trybu", ponadczasowe, napisane pięknym polskim literackim językiem, jakim dziś pisze już niewielu (Myśliwski, Hen, Pilot przychodzą mi na myśl w tym kontekście) . Z pewnością będę do niej wracał - można ją bowiem czytać na chybił-trafił, nawet po kilka zdań i zawsze będzie to ogromna przyjemność. Na koniec wspomnijmy o kocie Iwanie, który na kartach tej książki wszedł do historii polskiej literatury.


"Literaturo, literaturo kochana. Epicka i zmysłowa, ezoteryczna i obyczajowa, lingwistyczna i wagonowa, majestatyczna i z rynsztoka, intelektualna i grafomańska, rozpuczona pychą i fałszywie pokorna, święta i sprzedajna, literaturo słów spisanych pracowicie w rozpaczy albo w zadufaniu, w nienawiści albo w nudzie, w nadziei albo w chwili śmierci, literaturo lawiny słów podobnych do siebie, koślawych, monotonnych, banalnych, takich samych jak biliony słów niezapisanych, co rodzą się w każdej chwili i na zawsze giną w każdej chwili. 

Jaka szkoda, że literatura nie rządzi już tym konwulsyjnym światem. Jaka szkoda, że biedne jej ciałko depczą zwycięskie środki masowego przekazu. Jaka szkoda, że nie budzi już tych największych namiętności, że nikogo nie zabija i nikt jej nie zabija, że nikogo nie deprawuje i nikogo nie uświęca, że nie obala tyranów i nie rodzi męczenników. Jaka szkoda, że kiedy wdarłem się do jej świątyni, okazała się ta świątynia gruzem rozpadających się wspaniałych murów i złomami wyniosłych kolumn, co kiedyś podtrzymywały sklepienie niebieskie nad nami." s.111

sobota, 4 lipca 2020

Odrodzona. Dzienniki 1947-1963

Susan Sontag


Przyznam szczerze - oczekiwania miałem inne. Chciałem zapoznać się z Susan - z jej filozofią, podejściem do życia i patrzeniem na świat i pomyślałem , że Dzienniki byłyby dobrym wstępem do poznania jej twórczości. W pierwszym (z trzech) tomie dzienników mamy Susan "nieopierzoną", pełną wątpliwości, odkrywającą własną seksualność, taką, która nie tyle "wie", co "dowiaduje się".  Nie mamy tu więc głębokich wynurzeń i błyskotliwych wywodów, są raczej miłosne rozterki i życiowe wątpliwości. Do tego taki filozoficzno-kulturalny misz-masz. Zresztą - czemu się dziwić? pierwszego wpisu  Susan dokonuje w wieku 14 lat - życie dopiero przed nią! Mają więc te zapiski wartość historyczną i  niewiele ponad to  - czyli, że: dla biografów i wielbicieli (coś jak Kronos Gombrowicza).  5/10


środa, 30 stycznia 2019

Berlińska depresja

To trochę dziennik, trochę zbiór felietonów - bo każdy kolejny wpis jest zarówno zapisem życiowych wydarzeń jak i komentarzem do rzeczywistości w wielu jej wymiarach. Autorka jest historykiem i krytykiem sztuki, publicystką, bardzo barwną postacią. Swój dziennik pisze w latach 2015-2016, przebywając na stypendium w Berlinie. Niestety mało w tych dziennikach o samej sztuce, dużo o zwykłym życiu, Berlinie, lekturach, wreszcie o sytuacji społeczno-politycznej - pisanie bowiem zbiegło się w czasie z nieszczęsną "dobrą zmianą" i przejmowaniem władzy przez PiS - autorka żywo reaguje na kolejne wydarzenia. Sporo więc mamy komentarzy politycznych, autorka jest czynną uczestniczką demonstracji w obronie demokracji i praworządności. Dziennik jest też smutnym świadectwem przejmowania/niszczenia instytucji polskiej kultury i sztuki przez pisowskich aparatczyków. Stąd może tytułowa depresja.

środa, 11 kwietnia 2018

Blog

Jacek Bocheński


Na książkę trafiłem przypadkiem będąc na targach książki w Krakowie. Jako "starego blogera" zainteresował tytuł. Przy okazji spotkałem samego autora: siedział obok Adama Michnika i obaj wpisywali autografy i dedykacje-  mam więc egzemplarz z autografem. Bocheńskiego bliżej nie znałem, bo i obszar antyku nie leży w swerze moich zainteresowań, niemniej ciekaw byłem co starszy pisarz  (1926) z kartą opozcyjną ma do powiedzenia dzisiaj na swoim blogu (książka jest przedrukiem bloga  publikowanego na blox.pl). Cóż powiedzieć? - nie kazdy blog nadaje się na książkę - to jest inny rodzaj twórczosci, to nawet trudno nazwać dziennikiem. Jak sam autor widzi we wstępie: "pisać blog to znaczy pisać cokolwiek o czymkolwiek. Bez planu, formy i konstrukcji. Bo głównie znaczy to istnieć, nie tle nawet pisać, ile potwierdzac swoje ego:ja jestem". Pisze też: "mógłbym jednak przyjąć, że to świątynia wyznań". I to co Bocheński pisze, to pochodna tych dwóch poglądów: jest więc o osiedlu, o twórczości, o problemach wydawniczych, o antyku, o ptaszkach, o kwiatkach na balkonie, o udzielaniu wywiadów, jest trochę wspomnień - takie tam...  LC 4/10

czwartek, 28 stycznia 2016

Wieloryby i ćmy - dzienniki

Szczepan Twardoch


Nie wiem, czy to się powinno nazywać "dzienniki"... może bardziej impresje literackie, albo jakoś tak? Zbiór luźnych zapisków , spostrzeżeń młodego pisarza, parę literackich relacji podróżnych, sny. Te sny bym sobie na miejscu autora darował, albo uprzedzał czytelnika: teraz będzie sen. Taki literacki misz-masz z lat 2007-2015. Przyznać trzeba: autor pisać potrafi i te zapiski to kawałek dobrej literatury- do tego rodzynki w postaci elementów śląskiej gwary. Te śląskie kawałki: o rodzinie, o dziadku uznaję za najlepsze w książce. Zaletą takich "dzienników" jest to, że widzi się nieco prywatności pisarza, poznaje jego specyfikę - poglądy, sposób patrzenia na świat, wrażliwość - dla mnie dobry wstęp do poznania twórczości - teraz można się brać za Morfinę czy Dracha.

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Dom włóczęgi

Mariusz Wilk

Okładka książki Dom włóczęgiDlaczego ja go nie znałem wcześniej - tego Wilka? Tu go odkryłem i jest to - w moim mniemaniu - odkrycie wielkie. To jest czwarty tom "Dziennika północnego" - zapiski autora poczynione w domu nad Oniego (autor od ponad dwudziestu lat mieszka na Wyspach Sołowieckich, na północy Rosji, w starej chacie nad jeziorem). Na pewno przeczytam trzy pierwsze. Pisanie Wilka to coś pomiędzy dziennikiem a zbiorem luźnych esejów na przeróżne tematy: a to o Gombrowiczu, o Miłoszu , o tropie (tak autor nazywa włóczęgę, podróż), o córce Martuszy, o Syberii i jej przyrodzie, o sąsiadach, o Rosji, o Polsce, o Paryżu. Czytałem z pasją i - jak to mówią -"czerwonymi uszami". Zresztą - jak mniemam - ten dziennik pisany był również z pasją - aż się skrzy od uczuć i emocji. Dla mnie , jako czytelnika - czytanie każdego rozdziału było osobną przygodą, a każda taka przygoda była zupełnie różna od poprzedniej.