sobota, 20 września 2014

Kocia kołyska

Kurt Vonnegut


Okładka książki Kocia kołyskaKolejne podejście do Vonneguta. I choć -przyznam szczerze -mam problem z rzeczami "kultowymi" (jak zachwyca, kiedy nie zachwyca?) - tą pozycję przeczytałem z zainteresowaniem. 127 krótkich rozdziałów opisujących perypetie młodego pisarza,który stara się napisać książę o tym, jak wynalazca bomby atomowej Felix Hoenikker spędził dzień ataku na Hiroszimę. Właściwie jest to science fiction zaangażowana politycznie (powieść opublikowano w 1963 roku). Wszystko jest dziwne, zaskakujące i czytelnik aż kręci głową wobec zwrotów akcji, nowych sytuacji, pojęć. Zwłaszcza wyspa San Lorenzo, na którą trafia pisarz w poszukiwaniu dzieci Hoenikkera, na której zastaje utopijne rządy i dziwną religię bokononizm z samozwańczym prorokiem na czele (ta religia robi wrażenie na czytelniku -zwłaszcza że autor wymyśla sporo pojeć właściwych tylko dla tej religii i zachowań wyznawców) . Wiele smaczków, ukrytych znaczeń, ironia, groteska i pacyfizm - warto, z uwagą - bo najciekawsze są fragmenty...

I przypomniałem sobie rozdział czternasty Księgi Bokonona, przeczytany w całości poprzedniego wieczora. Rozdział czternasty jest zatytułowany: Jaką nadzieję może żywić myślący człowiek co do przyszłości ludzkości, jeśli weźmie pod uwagę doświadczenia ostatniego miliona lat?
Na przeczytanie rozdziału czternastego nie trzeba zbyt wiele czasu. Składa się on z jednego tylko słowa i kropki. Oto ono:„Żadnej.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz